"Dwunastu gniewnych ludzi" - Reginald Rose

Dwunastu gniewnych ludzi
Zacznę tę recenzję z zupełnie innej niż spodziewana strony, idąc konsekwentnie za tytułem, który jej nadałam. "I kiedy bronisz prawdy, mając ją za jedynie prawdziwą/ Ty bądź uprzejmy mieć wątpliwość" - tak śpiewa w piosence, która nosi taki sam tytuł, Łona, jeden z najbardziej cenionych przez krytykę polskich artystów hip-hopowych. Czemu właśnie ona przychodzi mi do głowy, gdy zabieram się, aby spisać swoje wrażenia ze spektaklu "Dwunastu gniewnych ludzi" Redbada Klijnstry? Z tego samego powodu, z którego też kojarzy mi się z rewelacyjnym filmem Sidney'a Lumeta z 1957 roku.

Zarówno spektakl, jak i film, powstałe w oparciu o ten sam scenariusz, autorstwa Reginalda Rose'a, pokazują, jak cenną właściwością człowieka jest posiadanie wątpliwości.

Pamiętam dokładnie wrażenia z filmu, kiedy oglądałam go po raz pierwszy, drugi, trzeci, czwarty i kolejne. Jak to możliwe, że akcja, która cały czas dzieje się w jednym pomieszczeniu, na którą składają się niekończące się rozmowy dwunastu mężczyzn, którzy zrządzeniem amerykańskiego systemu prawnego znaleźli się w tym samym czasie w ławie przysięgłych, jest tak fascynująca, wciągająca i zapierająca dech w piersiach? Twórcy spektaklu we wrocławskim Teatrze PWST porwali się na świętość - film, który dla wielu był doświadczeniem egzystencjalnym. I wyszli z tego całkiem obronną ręką.

Są rzeczy, które można temu spektaklowi zarzucić. Dwunastu mężczyzn zostało zamienionych na dziesięciu mężczyzn i dwie kobiety. Trochę ujmuje to konsekwencji, która była atutem oryginału (no i czy tytułu nie wypadałoby zamienić na brzmiące nieco kulawo "Dwanaścioro gniewnych ludzi"?), jednak nie to stanowi przedmiot mojego zarzutu. Trochę zawiodły mnie aktorki, których postaci były nazbyt przerysowane, komiczne, ale bez subtelnej ironii przynależnej wersji filmowej. Zupełnie nie spodobał mi się też pomysł uczynienia z jednego z ławników stereotypowego geja. Jednakże to wszystko drobiazgi, równoważone przez pozostałych dziewięciu aktorów, którzy, będąc równie wyrazistymi, nie popadli w tę groteskową przesadę.

Nie będę tutaj streszczać fabuły spektaklu - każdy zna ją z filmu. Każdy wie, że jest bardzo prosta, mocna i doskonale pretekstowa - wprost idealnie nadaje się do tego, aby na jej podstawie zadać sobie kilka bardzo podstawowych pytań. Powierzchniowo będą to pytania o wady i zalety amerykańskiego systemu sądownictwa, o stosunek społeczeństwa do imigrantów, o amerykański wymiar rasizmu, ale nie dajmy się zwieść tej łatwej interpretacji. Zwłaszcza, że spektakl powstał w 2009 roku, od czasu nakręcenia filmu minęło przeszło pół wieku, sytuacja w społeczeństwie amerykańskim bardzo się zmieniła. Jednak uniwersalne pytania na swojej wartości nie tracą. A są to pytania o znaczenie słowa "prawda", o prawo człowieka do sądzenia i skazywania na śmierć drugiego człowieka, o to, jak często konformizm i bezmyślność ludzka sprawiają, że cierpi niewinny. Ten prosty apel, że nie można sadzać na krześle elektrycznym człowieka bez gruntownego rozpatrzenia zasadności takiego wyroku, brzmi równie doniośle zarówno w kinie, jak i w teatrze.

Spektakl, jeszcze bardziej niż film, kładzie nacisk na wspominaną przeze mnie w pierwszym akapicie wątpliwość. Nikt tutaj nie mówi "oskarżony jest niewinny". Najczęściej padają słowa "nie wiem", "mam uzasadnioną wątpliwość". Tak, jak legendarny Henry Fonda w roli ósmego ławnika, Marcin Rams nie mówi, że chłopak jest niewinny. Po prostu - ma wątpliwości co do jego winy. I powoli, z mniejszym bądź większym wysiłkiem, zasiewa te wątpliwości w pozostałej jedenastce. Jest uprzejmy mieć wątpliwość wobec tłumu, który początkowo chce tylko szybko zakończyć posiedzenie, po czym stopniowo zaczyna bronić prawdy o winie oskarżonego niczym niepodległości, obnażając przy okazji swoje uprzedzenia, swoją nienawiść i inne, niezbyt szlachetne, fundamenty tej prawdy.
Co najbardziej zachwyciło mnie w całym spektaklu, to jego zakończenie.

Kiedy zaciekawi Cię ten temat, obejrzyj ponadto inne nasze portale, które przedstawiają to zagadnienie - na pewno też Cię zaciekawią.

Jak pamiętamy z filmu, ostatni ławnik do głosowania na "niewinny" został przekonany z wielkim trudem. Źródła jego poglądów musiały zostać ostatecznie skompromitowane, był ostatnim poległym w bitwie uzasadnionej niepewności z grubiańską, okrutną pewnością. U Klijnstry wygląda to nieco inaczej. Owszem, ostatni przysięgły przychyla się ostatecznie do głosowania za niewinnością oskarżonego. Jednak swoje argumenty wypowiada głosem spokojnym i nie jesteśmy w stanie odmówić im racji bytu. Zadaje pytanie - a co, jeśli uniewinnimy mordercę? Proporcje sił się odwracają. Teraz to ten najbardziej zapalczywy, nieustępliwy człowiek staje się orędownikiem niewygodnej prawdy mniejszości. Prawdy, która brzmi: "miej wątpliwość". Zawsze.

Jolanta Nabiałek
Teatralia Wrocław
20 listopada 2009


Wrocławski Teatr (przejdź do strony teatr ognia gorzów) PWST
Reginald Rose
"Dwunastu gniewnych ludzi"


***
Przedstawienie Dyplomowe Studentów IV r. Wydziału Aktorskiego
reżyseria: Redbad Klijnstra, scenografia i kostiumy: Joanna Kaczyńska
muzyka: Jan Duszyński , 
obsada: Arkadiusz Wójcik, Marcin Misiura, Maciej Kowalik, Tomasz Owczarek, Aleksandra Dytko, Michał Dudziński, Maciej Mikulski, Marcin Rams, Błażej Michalski, Wojciech Kalita, Michał Przybysz, Barbara Pigoń
premiera: 3 i 4 listopada 2009 r. (Teatr Rozmaitości Warszawa, Mała Scena)
premiera wrocławska: 14 listopada 2009
***

Spektakle 1,2,3 marca , godz. 20:00
Spektakl 5 marca godz. 19:00, po koncercie wszystkich widzów zapraszamy na koncert zespołu Plusplus ( z biletem ze spektaklu wejście na koncert - 5 zł)

Bilety: 20/30 PLN
Rezerwacje przyjmujemy pod adresem:
Zainspirowane przez: Centralny Basen Artystyczny
19/12/20, 07:09
Do góry
Zamknij
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w ustawieniach Twojej przeglądarki.